"Z jedynego systemu nie wydobędziemy się długo: ze słonecznego."
Ustawowy regulamin dla solariów, czyli jak wybierać
Andrzej Sadowski
Rządzący naszym krajem uznali, że jedną z najważniejszych spraw jest przyjęcie – dla naszego dobra – regulaminu pracy solariów w postaci ustawy. Od tego niewątpliwie ważnego, aby nie rzec historycznego, momentu w dziejach polskiego parlamentaryzmu, zwiastującego jego schyłek, w solariach opalać się mogą jedynie osoby pełnoletnie. Troska rządzących, zwłaszcza o zdrowie nastolatków, jest wręcz bezbrzeżna. Jednak aby nastolatkowie mogli skorzystać z efektów sztucznej opalenizny, rodzice muszą za to zapłacić. Niewielu jednak rodziców może sobie pozwolić na spełnienie, nie tylko tej, potrzeby swojej latorośli z prostego powodu. Najzwyczajniej na to ich nie stać. Pierwszoplanowym dla rodzin problemem jest praca. Jej brak ma dramatyczne konsekwencje nie tylko dla samej rodziny, ale również dla naszej narodowej wspólnoty.
W tym roku wreszcie ustalono, że temu stanowi rzeczy winni są przedsiębiorcy, którzy nie chcą dawać pracy albo więcej za nią płacić. Polskie rodziny nie mają więcej pieniędzy, i tym samym nie mogą więcej wydawać, bo są najzwyczajniej okradane z owoców swojej pracy, nie dostając tyle, ile powinny, według rosnącego chóru polityków, ekonomistów i publicystów. Zgodny chór aż nadto przypomina daltonistów, którzy twierdzą, że tylko oni obiektywnie mogą mówić o kolorach, bo są bezstronni. Dlatego warto zrobić rentgenowskie prześwietlenie pieniędzy, które przedsiębiorcy mają na opłacenie etatu w firmie. Jak na czarno-białej kliszy powinno być wyraźne i jednoznaczne, nawet dla chóru daltonistów, że od każdej złotówki, którą przedsiębiorca wypłaci pracownikowi, rząd bierze haracz w wysokości 70 groszy. Dla niepoznaki haracz rządzący nazwali ZUS-em, składkami i podatkami.
Rząd bierze haracz nie tylko wtedy, kiedy dajemy bliźniemu pracę, ale też wtedy, kiedy chcemy wesprzeć go finansowo. Od lat od naszego miłosierdzia, kiedy przez SMS wpieramy potrzebujących, rząd zabiera ok. jednej piątej kwoty, mimo że, zazwyczaj, wcześniej im nie pomógł i stąd potrzeba oddolnej ludzkiej solidarności.
Kiedy ludzie sami rozwiązują swoje życiowe potrzeby, to – w najlepszym dla nich wypadku – nie uzyskują właściwej pomocy, bo także zdarza się, że mogą być za swoją zaradność jeszcze ukarani.
Każdy, nawet polityk, powinien wiedzieć, że nie ma życia bez wody. Mieszkańcy Podgórza w gminie Bodzentyn, którym jej brakowało, postanowili zbudować w tej, jak by nie było, niezwykle ważnej dla ich życia sytuacji wodociąg, zgodnie z zasadami sztuki inżynieryjnej. Nie zaniedbali też złożenia wszelkich stosownych papierów do władzy, aby pozwolono im rozwiązać swój palący – zwłaszcza bez wody – życiowy problem. Pozwolenie wydawano tak długo, że władze gminy zdołały już wybudować wodociąg. Czas prac inżynieryjnych w polu i błocie oraz w pocie czoła nijak się ma do nadzwyczajnej „pracy” urzędu produkującego decyzję na co najwyżej kilku stronach papieru. Gdyby w starożytnym Egipcie działały urzędy i przepisy, które narzucili nam politycy, to do tej pory budowa piramid nie byłaby skończona, a dusze faraonów stałyby jeszcze dziś w kolejce do zaświatów.
Od mieszkańców, którzy zbudowali wodociąg szybciej, niż wydano im na to „bumagę”, za tzw. legalizację rządzący zażądali „zgodnie z przepisami”, które wcześniej przyjęli, haraczu niemożliwego do zapłacenia. Taniej od zapłacenia haraczu jest zdemontować istniejący już wodociąg, dzięki któremu w domostwach jest wreszcie woda, i na nowo go zbudować za zgodą najjaśniejszych władz i ich urzędów.
Nie jest to jedyny i najbardziej drastyczny przypadek w Polsce, kiedy wychodzi na jaw antyludzki i antyobywatelski charakter uchwalanych przepisów, co widać czarno na białym. Głosujący za takimi przepisami są nikim innym, jak wrogami dobrobytu własnego społeczeństwa i nie mogą ponownie zostać naszymi reprezentantami w parlamencie.
Ci, którzy zabiegają o nasze poparcie i swoje późniejsze utrzymanie za pieniądze z naszych podatków, powinni składać uroczyste i pisemne przyrzeczenia wobec wyborców. Partie, co prawda, można zmienić, ale twarz zostaje ta sama. Mimo że polityk nie ma odpowiedzialności nawet za wykroczenia drogowe, to jednak podpisanie publicznego zobowiązania w formie umowy ze swoimi wyborcami jest zupełnie czymś innym niż tylko własne zdjęcie z hasłem na plakacie.
Jeżeli politycy chcą naszych głosów, to niech podpiszą z nami umowę swoim imieniem i nazwiskiem, nie chowając się za taką czy inną partią