"Polityka tym jedynie różni się od polowania, że czas odstrzału jest praktycznie nieograniczony."
PRZEKLĘTE DZIEDZICTWO SARMATYZMU
Krzysztof Dzierżawski
Polemika
PRZEKLĘTE DZIEDZICTWO SARMATYZMU
18 maja “Rzeczpospolita” opublikowała artykuł Jerzego Jedlińskkiego, wiceprezydenta Krakowa i wiceprzewodniczącego Zarządu Miejskiego RS AWS, pod wymownym tytułem “Przeklęte dziedzictwo PRL”. Jego zasadniczą tezę stanowi twierdzenie, że przyczyn dzisiejszych problemów państwa należy szukać w latach 44 – 89, kiedy Polską rządziła PZPR, poprzedniczka SLD – nie zaś, albo przynajmniej nie przede wszystkim, w błędach popełnionych w okresie rządów AWS i UW, a później tylko AWS. Na dowód swojego twierdzenia wiceprezydent przytacza porażające dane odnoszące się do finansów publicznych dla roku 2001. Pisze: “Ponad 35 procent wydatków budżetowych – sumę około 67 miliardów złotych – stanowią 3 pozycje: obsługa długu, dotacja do Funduszu Emerytalno-Rentowego oraz dotacja do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Te pozycje to bezpośredni efekt zrujnowania państwa w okresie PRL; ...w normalnych państwach oba fundusze nie wymagają dopłat, ale przynoszą zyski.”
Otóż na kwotę 65 miliardów złotych – za którą wg Jerzego Jedlińskiego można byłoby wybudować w każdym województwie po 400 km drogi czteropasmowej – składają się wydatki na obsługę długu – 22,7 mld; dotacja do FE-R - 15,3 mld; dotacja do FUS – 26,6 mld złotych. Z 22,7 miliarda złotych przeznaczonych na obsługę długu publicznego 16,9 miliarda dotyczy spłaty zadłużenia krajowego, zaciągniętego na początku lat dziewięćdziesiątych, a tylko 5,8 miliarda przewiduje się na obsługę długu zagranicznego, który można przypisać Polsce Ludowej.
W normalnych państwach państwowe fundusze emerytalne nie przynoszą zysków, ponieważ z natury rzeczy mają charakter niekomercyjny. W takich państwach – do niedawna także w Polsce – składki zbierane przez państwowe instytucje ubezpieczeniowe przeznaczane są w całości na wypłatę bieżących świadczeń emerytalnych o rentowych. System ten w XIX wieku zainstalował w Niemczech kanclerz Bismarck, a skopiowały go niemal wszystkie kraje kontynentu. Inaczej jest w kilku egzotycznych republikach Łacińskiej Ameryki, gdzie od pewnego czasu państwo patronuje komercyjnym systemom ubezpieczeniowym, które, owszem, przynoszą zyski (sowite), ale nie państwu lecz organizatorom systemów. Reforma emerytalna w Polsce w pewnej mierze wzoruje się na tych egzotycznych przykładach zza oceanu, co pociąga za sobą – na przykład – konieczność uzupełnienia w roku 2001 uszczuplonych dochodów FUS o kwotę 14,4 miliardów złotych. We wszystkich normalnych państwach, w Polsce także, bismarckowski model ubezpieczeń stoi w obliczu nadchodzącego kryzysu. Ma on charakter powszechny, a jego przyczyny tkwią w zjawiskach demograficznych i socjologicznych (coraz bliższe osiągnięcia wieku emerytalnego pokolenie powojennego wyżu, wydłużenie przeciętnej długości życia, praca zawodowa kobiet). Polska Ludowa nic tu nie zawiniła. Tak więc z 65 miliardów obciążających PRL zostało niespełna 6 (zatem nie 400, lecz tylko 36 km czteropasmowej drogi w każdym województwie).
W innym miejscu wywodów wiceprezydenta przeczytamy (ze zdumieniem), że w PRL-u powszechne było “niepłacenie rachunków przez instytucje państwowe... Szkoły czy szpitale były zadłużone, a wielkość zobowiązań osiągała często astronomiczne sumy.” Autor tych słów musi być człowiekiem bardzo młodym, by nie pamiętać, że w tamtym systemie nie było ani prawdziwych pieniędzy, ani tym bardziej prawdziwych długów (zwłaszcza zaś astronomicznych), a swoboda zaciągania zobowiązań finansowych przez szkoły i szpitale była równa zeru.
Trudności w sferze gospodarczej, które Polska niewątpliwie przeżywa, autor “Przeklętego dziedzictwa ...” kładzie na karb PRL-u. Nie ma racji. Historia dostarcza aż nadto przykładów, świadczących o niezwykłej zdolności społeczeństw dotkniętych najstraszniejszymi klęskami; zdolności pozwalającej w krótkim czasie podnieść z gruzów stare i wybudować nowe miasta, fabryki, drogi, porty itd., itd. Zachodnia Europa, w szczególności zaś Niemcy po drugiej wojnie światowej; współczesny Liban spustoszony wieloletnią wojną domową; wreszcie – nie szukając tak daleko – Polska w latach 46 – 49, to przykłady może najbardziej spektakularne. Po upadku PRL-u Polska miała także okres zadziwiającej erupcji twórczych tkwiących w społeczeństwie. Pełna odwagi, powiedzieć można – zuchwała – gotowość do zmierzenia się z losem, wzięcie odpowiedzialności za własne sprawy - to cechy właściwe ogromnym rzeszom Polaków; cechy które gruntownie odmieniły oblicze kraju. Jeśli dziś mówić trzeba o tym okresie w czasie przeszłym, to nie ze względu na “przeklęte dziedzictwo PRL”, lecz z powodu błędów popełnionych przez całą niemal dekadę następującą po PRL-u, począwszy od roku 1991. Ich suma przed kilkoma już laty przekroczyła masę krytyczną, przy której nawet społeczeństwo tak aktywne, ożywiane niespotykanym gdzie indziej duchem przedsiębiorczości, społeczeństwo dzielne i samodzielne, społeczeństwo o wyjątkowo korzystnej strukturze demograficznej, społeczeństwo ludzi młodych, wykształconych i ambitnych – a więc nawet takie społeczeństwo nie może już udźwignąć ciężarów i obowiązków – w większości jałowych i niepotrzebnych – jakie przez lata nakładały na nie zmieniające się polityczne ekipy.
Tekst Jerzego Jedlińskiego wpisuje się w tę fałszywą polską historiozofię doszukującą się przyczyn nieszczęść spadających na kraj wszędzie, tylko nie w błędach popełnianych przez własne polityczne elity. Nie: prywata, brak moralnych kwalifikacji, notoryczna niezdolność do rozpoznania istoty dobra publicznego, niekompetencja, chciwość i głupota politycznych kierowników kraju – ale złośliwość władców ościennych mocarstw miały być przyczyną upadku Polski. Tak rozumiana historia nie może już być nauczycielką życia, przeciwnie: staje się przeszkodą w identyfikacji źródeł kryzysu i uniemożliwia tym samym określenie skutecznych sposobów naprawy zła. Powtórzę: to nie Jałta, Roosevelt, Churchill i Stalin odpowiadają za to, że w Polsce roku 2001 trzy miliony ludzi pozostaje bez pracy. Ten stan, zasługujący na miano społecznej katastrofy, obciąża tylko i wyłącznie suwerennych polityków współczesnej Polski. Tylko ich.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego zabieram w tej sprawie głos. Kilka dni po opublikowaniu tekstu Jerzego Jedlińskiego na dane w nim zawarte powoływał się w radiowej rozmowie poseł Stefan Niesiołowski, mówiąc na wstępie: “Jak podała “Rzeczpospolita” ...”, sugerując słuchaczom fałszywie, że źródłem cytowanych liczb jest poważna i wiarygodna gazeta, a nie imaginacja lokalnego funkcjonariusza RS AWS.
Krzysztof Dzierżawski - ekspert i doradca Zarządu Centrum im. Adama Smitha