"Polityka tym jedynie różni się od polowania, że czas odstrzału jest praktycznie nieograniczony."
Praca i bogactwo
Komisja Europejska przedstawiła raport, z którego wynika, że Polska dokładnie za trzydzieści cztery lata osiągnie poziom bogactwa istniejący obecnie w Unii. Raport ten byłby wiarygodny gdyby można byłoby go skonfrontować z podobnym, ale opracowanym w roku 1987. Od Europy dzieliła nas wówczas przepaść mierzona tylko w latach świetlnych. Jak to się stało, że Polska radykalnie odmieniła swoje oblicze?
Klucz do odpowiedzi na to pytanie zawiera inny, wcześniejszy raport z Brukseli. Stwierdza on, że dla podtrzymania poziomu zamożności w Unii Europejskiej musi ona „zaimportować” w przyszłości ponad sto milionów obywateli innych państw. To odważne stwierdzenie potwierdza naukę Adama Smitha z „Badań nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” opublikowaną 200 lat temu. Bogactwo tkwi w ludzkiej pracy. Nie zapewnią tego największe kapitały ulokowane w bankach, funduszach emerytalnych czy sztabach złota. Największy nawet kapitał, jak ten zgromadzony w Unii, będzie bez pracy bezwartościowy. Może efektywnie wspomagać pracę, ale sam z siebie nie wytworzy bogactwa. Wyżej przytoczony raport jest tego potwierdzeniem.
Cud gospodarczy, jaki „wybuchł” w Polsce po 1988 roku, opierał się na uwolnieniu zasobów ludzkiej pracy i przedsiębiorczości. W ciągu kilku lat powstało około dwóch milionów prywatnych przedsiębiorstw. Dzięki nim po pewnym czasie bezrobocie zaczęło w naszym kraju systematycznie maleć. W Polsce było już dobrze. Co się stało, że ludzi bez pracy z dnia na dzień jest więcej?
Diagnoza jest prosta. Pracę, ten podstawowy i praktycznie jedyny czynnik tworzenia bogactwa w naszym kraju, obłożono dyskryminacyjnymi ciężarami. Jest ona tak droga, że nie stać na nią rodzimego przedsiębiorcy. Armia ludzi, która mogłaby wytwarzać bogactwo jest w ten sposób bezużyteczna. Można ją, za sprawą pomysłów wielu polityków, skierować tylko do tworzenia bogactwa innych państw i narodów.
(„Praca i bogactwo”, Gazeta Finansowa, 15.12.2001, 19.
Andrzej Sadowski